Miałam rację,mamuśka nie odpuściła, zgadała się z moją przyjaciółką i urządziły
mi imprezę. Wynajęły pub o wdzięcznej nazwie The Orchard, znajdujący się
pod 109117 Cherry Orchard Rd, w naszej
dzielnicy Croydon. Żeby mnie nie rozdrażnić, postanowiły zrobić imprezę dzień
przed datą moich urodzin, może to jest jakieś rozwiązanie? Nie, żebym miała coś
do powiedzenia. Wszystko zachowały w ścisłej tajemnicy przede mną. Dowiedziałam
się dopiero na miejscu.
Było naprawdę dużo ludzi, znajomych ze szkoły, kto by
pomyślał, że znam tyle osób. Poruszałam się w rytm muzyki, tańcząc z
każdym z osobna i wszystkimi razem.
Sączyłam drinki, nie martwiąc się o jutro, krótko mówiąc,korzystałam z
życia.
Etan podsadził mnie i Duśkę na bar, gdzie tańczyłyśmy i
śpiewałyśmy.
— Najlepsza impreza na świecie – krzyknęła do mnie Duśka.
Pokiwałam głową, moje gardło było już kompletnie zdarte, chyba jutro nie odezwę
się słowem.
— Sorry for party rocking – wydarliśmy się wszyscy, gdy zaczął się kolejny
kawałek. Prawie każdy zaczął tańczyć, totalne szaleństwo. Pozowaliśmy do zdjęć,
które moim kompaktem robił Etan albo ktoś, komu go powierzył. Kazali mi chodzić
w głupiutkiej tiarze i szarfie „Urodzinowa Dziewczyna”, a mimo to wszystko było
takie kolorowe. Jakby otaczała nas mydlana bańka szczęścia. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Nad ranem
pieszo wróciłam do domu
razem z Duśką. Odprowadziłyśmy najpierw Etana na Cross Road. Nie miałyśmy
daleko do naszych miejsc
zamieszkania, musiałyśmy przejść wzdłuż Cherry Orchard Rd. do Cedar Rd. Klaudia mieszkała blisko mnie przy Cedar Rd.
pod numerem czterdzieści jeden, kwatera na rogu ulicy. Odprowadziłam Duśkę pod
jej lokum i skręciłam w prawo w moja ulicę. Numeracja domów odbywała się jak na typowej ulicy: po jednej stronie
nieparzyste, po drugiej parzyste. U wylotu Cedar Rd. numery były najwyższe,
dlatego musiałam przejść prawie całą ulicę, żeby dojść do numeru dziewiątego,
mojego domu. Jakoś specjalnie się nie bałam, w końcu to bezpieczna ulica, mieszkam tu od urodzenia.
Czułam pod skórą, że zaraz wzejdzie słońce. O tej porze
nikt tędy nie chodzi, w domach wszyscy śpią. Jest za wcześnie, żeby wstać do
pracy, zwłaszcza w sobotę.
Szłam sobie spokojnie z uśmiechem na ustach, w moich
ulubionych litach. To nie to samo,
co szpilki, tylko buty trzydzieści tysięcy razy bardziej wygodniejsze. Ciągłe huczało
mi w głowie od nadmiary wrażeń z nocy. Latarnia nade mną zamrugała kilkakrotnie,
żeby zaraz wyzionąć
ducha. Serce zaczęło bić szybciej. Na mojej ulicy stały trzy latarnie, gdy gasnęła
jedna z nich, w mroku pogrążała się znaczna część ulicy. W filmach właśnie w takich momentach dzieje się
coś niebezpiecznego, główną bohaterkę zaczyna gonić maniak z siekierą albo coś
takiego. Normalka.
Coś przebiegło tuż przede mną, stanęłam przestraszona.
Głupia, to tylko kot pani Reinet,
upomniałam się. Ruszyłam dalej
przyspieszonym krokiem, żeby tylko jak najszybciej opuścić mrok.
Sobota,siódmy
lipca. Moje urodziny. Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek - jedenasta.
Nieźle, biorąc pod uwagę
fakt, że wróciłam koło trzeciej w nocy, a obudziłam się wyspana i bez kaca.
Tylko dlaczego bolą mnie tak cholernie plecy? – pomyślałam. Okropny ból przeszywał je od łopatek do
nerek. Wywróciłam się wczoraj i nie pamiętam – zastanawiałam się. Nie, przecież wszystko pamiętam. Uśmiechnęłam
się na wspomnienie wczorajszej nocy. Dzisiaj kończę dwadzieścia lat, ale ze
mnie stara dupa – pomyślałam. Poszłam do łazienki, położyłam rzeczy na koszu na
pranie, otworzyłam szafkę za lustrem i wyjęłam z niej środek przeciwbólowy.
Połknęłam go, popijając wodą z kranu, mając nadzieję,
że pomoże.
Wzięłam gorący przyjemny prysznic, wsmarowałam w moje
ciało masło kakaowe, tak przeze mnie uwielbiane. Ubrałam się w szarą bluzkę bez
rękawów i szorty, które przyniosłam ze sobą z pokoju. Długie, czarne włosy
upięłam w szybkiego koka. Jeszcze raz spojrzałam w lustro nad umywalką w
poszukiwaniu pierwszych oznak starzenia się.
Nie znalazłam żadnych kurzych pazurków czy zmarszczek. Uśmiechnęłam się
do odbicia i przyjrzałam się oczom. Jak zwykle chwilę zajęło mi odróżnienie
źrenic od bardzo ciemnych tęczówek. Ich kolor odziedziczyłam
na pewno po ojcu,mama ma piękne zielone, zazdrościłam jej ich. Moje były prawie
czarne. Rodzicielka zawsze, gdy w nie spoglądała, mówiła – Masz jego oczy,
piękne jak czarny onyks. Jedyna wzmianka o moim ojcu, jaką zdarzało jej się
wypowiedzieć. Westchnęłam, opuściłam łazienkę i na bosaka zbiegłam po schodach na dół. Weszłam do
kuchni, otworzyłam lodówkę, wyjęłam sok pomarańczowy i mleko. Nalałam do
szklanki soku, a opróżniony karton wyrzuciłam do kosza. Wypiłam zawartość
szklanki i włożyłam ją do zlewu. Wstawiłam w czajniku wodę, wyjęłam płatki
kukurydziane z szafki obok lodówki, nasypałam trochę do miski i zalałam je mlekiem. Siadłam na krześle przy blacie, zaczęłam
zajadać płatki.
Rozejrzałam się po kuchni.Niebyła ogromnych rozmiarów,
ale malutka też nie. Na lewo od drzwi stała lodówka. Pozostały krótki odcinek
południowej ściany zajmował blat pod
którym mieściła się pralka, tak jak całą wschodnią ścianę pod
wielkim oknem, zlew i kuchenka indukcyjna z piekarnikiem. Blat ciągnął się
dalej do połowy ściany północnej, gdzie skręcał do środka kuchni, tworząc ladę, przy której jadłyśmy posiłki.
Na ścianie zachodniej stał tylko barek, w którym i tak trzymałyśmy głównie kieliszki, jakieś tanie wina i whisky na
specjalne okazje, a na jego dolnej półce mieściły się obrusy na stół w salonie.
Na blacie stały potrzebne
urządzenia. Na ścianach ułożone były beżowe kafelki, na niektórych znajdowały
się brązowe wzory. Ściany w kolorze beżowym i białe meble. Ładnie i przytulnie.
Do kuchni weszła mama, niosąc pusty wazon.
— Wszystkiego najlepszego, córeczko – przywitała mnie
rodzicielka, całując w
czoło. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
—Nie słyszałam, jak zeszłaś – dodała, podchodząc do zlewu, zaczęła
lać wodę do wazonu.
—No w końcu poruszam się jak kot! Widzisz, skończenie dwudziestu lat
czasem coś daje – zaśmiałam się,
puszczając mamie oczko, na co ona zachichotała.
— Do czego
ci ten wazon? – spytałam, kończąc moje śniadanie.
— Etan z bratem przywieźli rzeczy, które do nich
zanieśliście, prezenty i kwiaty – wytłumaczyła. Pokiwałam głową. Rzeczywiście,
wczoraj w nocy wszystkie kwiaty i prezenty zostawiliśmy u Etana w domu.
Właściwie my nie zostawiliśmy, tylko brat Etana zgarnął rzeczy, gdy wpadł
złożyć mi życzenia. Miałam
nadzieję, że przywiozą je popołudniu.
Super .Czekam na więcej ,znacznie więcej .:)
OdpowiedzUsuńAle ze mnie stara dupa - ległam ze śmiechu! Dajesz dalej :)
OdpowiedzUsuńhahaha "Ale ze mnie stara dupa" xd Padłam :D Czekam na więcej, proszę xd
OdpowiedzUsuńPS. Wpadniesz do mnie? Będę wdzięczna za opinię itd. <3 Jeśli nie, to sorry :c
http://my-cold-death.blogspot.com/
Zapraszam :)
Pozdrawiam,
Weronika